Poważny problem na niemieckich drogach. Przemęczenie zabija
25 września 2012To wynik analizy przeprowadzonej w tym roku przez Federalny Instytut Drogowy (BASt). Także według Federalnego Związku Transportu Towarowego i Logistyki (BGL) z Frankfurtu nad Menem, przemęczenie jest główną przyczyną wypadków. Dalsze miejsca przypadają, zależnie od badań – odwróceniu uwagi, nie zachowaniu odpowiedniego odstępu, złemu zabezpieczeniu towaru. Dopiero potem plasuje się nadmierna prędkość.
Wrzesień 2012
A12 między Berlinem a Magdeburgiem. Załadowana piwem ciężarówka wpada na tira z ładunkiem aut osobowych. Obydwa pojazdy stają w płomieniach. Jeden kierowca ginie, drugi jest ciężko ranny; poniedziałkowy poranek, korek przy wjeździe na autostradę A12 w kierunku Berlina. 40-tonowy TIR z Polski uderza na stojącą na końcu korka, też polską ciężarówkę. Ta z kolei uderza w TIR-a z Białorusi. Sekundy później wpada na nie jeszcze jedna ciężarówka. W karambolu uczestniczy w sumie siedem pojazdów. Jedna ofiara śmiertelna, dwóch ciężko rannych.
Autostrada pod Düsseldorfem. TIR z polską rejestracją zjeżdża na parking i uderza w stojący tam samochód z elementami siłowni wiatrowej. Jedna osoba zostaje ciężko ranna, dwie lekko ranne...
To tylko kilka wrześniowych doniesień. Żaden z kierowców w tych wypadkach nie jest pod wpływem alkoholu, żaden nie przekracza dozwolonej prędkości. Gros kraks tego typu specjaliści tłumaczą „sekundowym snem”, trwającym ułamek sekundy osłabieniem uwagi, którego kierowca nawet nie dostrzega.
Tiry nie są zagrożeniem
Każde takie doniesienie potwierdza przeświadczenie, że samochody ciężarowe są horrorem dróg. Wypadki z ich udziałem są zazwyczaj spektakularne, często kończą się śmiertelnie. Przyciągają więc uwagę.
W rzeczywistości zawodowi kierowcy jeżdżą bezpiecznie. Według statystyk i w Polsce, i w Niemczech głównymi sprawcami wypadków są samochody osobowe. W 2011 r. na blisko 4 tys. wypadków z ofiarami śmiertelnymi odnotowanych w Niemczech, 2 tys. z nich spowodowały auta osobowe, ciężarowe – 174. Według BGL w ostatnich 20 latach liczba zabitych w wypadkach z udziałem ciężarówek zmniejszyła się o połowę, transport drogowy wzrósł w samym czasie prawie dwukrotnie.
Europejski problem
Wypadki jednak są. Ich ofiarami są zarówno polscy kierowcy, jak i ich koledzy ze Wschodu i Zachodu. Najwięcej kolizji z udziałem tirów zdarza się na tranzytowej A12, na której w drodze jest cała Europa. W drodze i pod ciągłą presją.
TIR-y wyposażone są w coraz bardziej skuteczne urządzenia gwarantujące bezpieczeństwo jazdy. Do przeszłości należą już też wschodnioeuropejskie gruchoty. Problemem jest czas. Ostra konkurencja, jaka panuje w branży transportowej powoduje, że dysponenci kalkulują nierzadko na styk. Obiecują klientom terminy dostaw, których dotrzymanie jest mało realistyczne. Zwłaszcza w transporcie transgranicznym precyzyjne obliczenie terminu dostawy jest prawie niemożliwe. W efekcie kierowca zmuszony jest do przekraczania czasu pracy i jedzie dalej. Oczywiście nie jest to regułą. Przyzwoite firmy wkalkulowują czas odpoczynku, stawiają kierowcom do dyspozycji pojazdy w nienagannym stanie technicznym. Są jednak czarne owce, które próbują uzyskać jak najwyższy zysk, jak najniższym kosztem. - Problem jest powszechny na całym świecie, także w Europie - mówi w rozmowie z DW Jan Jurczyk ze związków zawodowych verdi. Już dwa lata temu polscy i niemieccy związkowcy branży transportowej protestowali pod hasłem „Przemęczenie zabija”. „Takie akcje są ważne, bo są dla pracodawców sygnałem, że działamy nie przeciwko sobie, tylko wspólnie”, tłumaczy związkowiec Jurczyk.
Na barkach kierowców
W 2012 roku Bundestag zatwierdził ustawowo czas pracy dla kierowców pracujących na własny rachunek. Zgodnie z unijną dyrektywą mowa jest o 48 godzinach pracy tygodniowo, względnie 60 godzinach z czteromiesięcznym okresem rozliczeniowym. Dla związkowców był to ważny krok w walce o prawa pracownicze i z panującym w Europie dumpingiem płacowym. Dla małych, samodzielnych firm dotrzymanie kroku konkurencji jest jeszcze trudniejsze, niż dla dużych, potwierdza Jan Jurczyk. Branża transportowa jest w fazie radykalnych przeobrażeń. Coraz większe są wymogi techniczne, ekologiczne. By przetrwać, przedsiębiorca musi inwestować. Musi też pokryć koszty bieżące, wielu spłaca kredyty. Firmy niezdolne właściwie do przetrwania próbują przetrwać kosztem zatrudnionych, źle opłacanych i wyzyskiwanych kierowców. - Kiedy ktoś skarży się np., że źle zarabia, słyszy: jeżeli zarabiasz za mało przez 8 godzin, to sfałszuj tachograf i jedź 12 godzin - tłumaczy Jan Jurczyk.
Koniec kwietnia 2012: wypadek pod Poczdamem. Polski kierowca uderza TIR-em w jadącego przed nim TIR-a, także z Polski. Wpada do rowu, szczęśliwie nikt nie ponosi poważnych obrażeń. Kiedy policja domaga się karty kontrolnej, kierowca tłumaczy, że dokumenty musiały wypaść w czasie wypadku. Później okazuje się, że ze strachu przed zarzutem fałszowania dokumentów, zakopał je.
Wymierający zawód?
Już w tej chwili niemieckim firmom spedycyjnym brakuje 12 tys. kierowców. - Mamy problem z narybkiem - potwierdza DW Martin Bulheller, rzecznik BGL - 35 do 40 procent kierowców w Niemczech przekroczyło pięćdziesiątkę, czyli w kolejnych latach co roku będzie szło na emerytury około 25 tys. kierowców. Tymczasem kształcimy rocznie tylko 3-3,5 tys. młodych.
Ponad trzytysięczny narybek wykształcony w 2011 roku jest już efektem usilnych starań branży transportowej, jeszcze pięć lat wcześniej kształciła ona zaledwie tysiąc adeptów rocznie.
Powodem takiej sytuacji jest przede wszystkim zły wizerunek zawodu. - Zawód kierowcy stał się wymagający, od kierowcy oczekuje się wielu umiejętności, obsługi skomplikowanych urządzeń technicznych. Prawo jazdy już dzisiaj nie wystarczy, wykształcenie trwa tak jak w innych zawodach pełne trzy lata - tłumaczy Martin Bulheller. Tymczasem w społeczeństwie nie ma szacunku do zawodu, jego wizerunek jest niezmiennie negatywny. - Zupełnie inna sytuacja jest np. w Holandii, gdzie transport postrzegany jest jako filar dobrobytu - dodaje Bulheller.
W Niemczech ponad 70 procent towarów transportowanych jest drogami, wszelkie analizy wykazują, że będzie ich jeszcze więcej. Bez sprawnie funkcjonującego transportu zagrożona jest cała gospodarka. Mimo to zawód kierowcy nie jest w społeczeństwie odpowiednio honorowany, mówi Martin Bulheller.
Dwa euro na godzinę
Przez jakiś czas lukę wypełniali Holendrzy, potem kierowcy z Polski. Zainteresowanie jest jednak coraz mniejsze. - Polska ma taki sam problem demograficzny, jak Niemcy. Kierowców nie kształci też już wojsko - tłumaczy Bulheller. W Niemczech Bundeswehra wypuszczała 15 tys. zawodowych kierowców rocznie. Z chwilą zniesienia obowiązkowej służby wojskowej to źródło narybku wyschło.
Obok złego wizerunku zawodu szkodzi mu dumping płacowy. Zatrudniani dziś przez niesolidne firmy Rumuni zarabiają po dwa euro na godzinę. Związkom zawodowym trudno jednak dotrzeć do kierowców. Ciągle są w drodze, ciągle nie mają czasu.
Na drogach w Niemczech testowane są już ponad 25-metrowe olbrzymy, tzw. Giga-Linery. Wymagania stawiane kierowcom znowu będą wyższe.
Elżbieta Stasik
red. odp.: Bartosz Dudek