1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Wsiąść do pociągu...

Piotr Piaszczyński27 kwietnia 2013

Pociągi lubią się spóźniać zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Ten fakt skłania niekiedy do dość ciekawych wniosków...

https://p.dw.com/p/18CHu
ARCHIV - Menschen stehen am 04.12.12 in Berlin auf einem Bahnsteig am Hauptbahnhof. Foto: Paul Zinken/dpa +++(c) dpa - Bildfunk+++
Zdjęcie: picture-alliance/dpa

To jest podobno zdarzenie jak najbardziej prawdziwe („Żadna metafora: autentyczna historia“ - jak mówi poeta): dwaj dziennikarze, polski i niemiecki, czekali na pociąg na hamburskim dworcu. Czekali i czekali, aż ogłoszono, że pociąg przybędzie z wielkim opóźnieniem. Polak natychmiast zaczął narzekać, Niemiec natomiast - dodajmy: przyjaciel Polski i znawca polskich spraw - zareagował dość osobliwie: jął mianowicie radośnie wykrzykiwać: „Polonisierung, Polonisierung!“ Widocznie znudził mu się już przysłowiowy Ordnung i cieszył się jak dziecko, iż nareszcie powiało nieobliczalnym, improwizatorskim chaosem ze wschodu.

Z usług pociągów korzystam niezmiernie rzadko, niemniej i ja również zawdzięczam niemieckim kolejom pewną ekscytującą przygodę. Otóż wracałem onegdaj do Kolonii z frankfurckich Targów Książki. Pociąg wystartował znad Menu z opóźnieniem wręcz banalnym, bo zaledwie pięciominutowym. Po chwili złowrogo zacharczał głośnik. Kierownik powitał gości na pokładzie, po czym zawiadomił, że wagon restauracyjny jest nieczynny z powodu awarii. Zaraz potem ni stąd, ni zowąd stanęliśmy. Głośnik zazgrzytał i powiedział, że popsuła się lokomotywa. Niebawem znów ruszyliśmy, tylko że do tyłu. Wracaliśmy, by zmienić lokomotywę. Kiedy zaś ponownie pojechaliśmy do przodu, głośnik zaanonsował, iż będziemy zmierzać trasą okrężną. Nie muszę oczywiście zaznaczać, z jak gigantycznym opóźnieniem dotarliśmy do celu. Współtowarzysze podróży potraktowali całe zamieszanie ze stoickim spokojem, mrucząc jedynie pod nosem: „Wiadomo: die Bahn“.

O „die Bahn“ można chyba w nieskończoność: każdy ma w zanadrzu jakąś anegdotę. Mój berliński znajomy czekał na przykład na powrót żony i dzieci z wakacji. Czekał, ma się rozumieć, na dworcu. Pociąg znad morza jakoś się jednak nie zjawiał. Wkrótce wyszło na jaw, że ten pociąg w ogóle ze stacji początkowej nie wyruszył, ponieważ - tutaj cytat - „wypadł z planu“. Zaniepokojony znajomy dostrzegł w budce na peronie funkcjonariusza „die Bahn“. Tenże uprzejmie udzielił mu informacji, iż żona z dziećmi przyjadą przypuszczalnie następnym pociągiem za godzinę, czyli... za sto minut. Tak właśnie, nie przywidziało się państwu: za godzinę, czyli za sto minut. A zatem alles klar! Godzina wg „die Bahn“ najzwyczajniej liczy sobie sto minut (wiadomo przecież nie od dziś, że czas to zjawisko względne) i stąd ta cała kołomyja z rzekomymi opóźnieniami w kursowaniu pociągów.

Jeśli myślicie, moi drodzy, że do tych refleksji skłoniły mnie wyczyny „die Bahn“, to jesteście w błędzie. Inspiracją stały się... zakupy. Robię je zawsze w tym samym supermarkecie należącym do renomowanej sieci handlowej. Jakież więc było moje zdumienie, gdy pewnego razu zabrakło w nim mleka. Zabrakło też kefiru oraz mleka zsiadłego (ach, te smażone kartofelki z zsiadłym mlekiem, pycha!) Tzn. mleko było, ale tylko to sztuczne, paskudne, z wielomiesięcznym terminem ważności. A ja, naiwny, miałem ochotę na świeże...

Opisane powyżej zdarzenia nieodparcie skłaniają do następującej konstatacji: Pociągi się spóźniają, w drogach i ulicach (przynajmniej w mojej okolicy) coraz więcej dziur, mleka do sklepu nie dowieźli, w urzędzie nie przyjmują interesantów, bo „koleżanka ma urodziny“. Ponadto można już od dawna tankować na stacjach Orlenu, raczyć się soczkami Tymbark i Kubuś, krówkami, kiełbasą krakowską, o wódce Wyborowej nie wspominając.

W Niemczech żyje się po prostu coraz bardziej swojsko.

Piotr Piaszczyński

red.odp.: Małgorzata Matzke