1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Upadek Kunduzu. Smutek i wściekłość weteranów Bundeswehry

Ben Knight
13 sierpnia 2021

Przez dziesięć lat niemieccy żołnierze stacjonowali w Kunduzie w Afganistanie. Wielu poległo. Teraz, gdy miasto zdobyli talibowie, weterani czują smutek i wściekłość. I martwią się o los swych afgańskich pomocników.

https://p.dw.com/p/3yy5h
Talibowie na ulicach Kunduzu po zdobyciu miasta
Talibowie na ulicach Kunduzu po zdobyciu miastaZdjęcie: Abdullah Sahil/AP/picture alliance

Gdy kilka dni temu talibowie zajęli strategicznie ważną stolicę prowincji Kunduz na północnym wschodzie Afganistanu, wiadomość ta trafiła na czołówki mediów. Oczekiwano ofensywy islamistów. Ale szybki i, jak się wydaje, łatwy upadek Kunduzu oraz prowincji o tej samej nazwie był szokiem dla Zachodu. Dla weteranów niemieckiej misji w Afganistanie, która w sumie trwała dwie dekady, upadek Kunduzu był przede wszystkim ciosem psychologicznym.

– Wywołało to u nich emocjonalne trzęsienie ziemi – mówi Wolf Gregis (prawdziwe nazwisko zostało zastąpione pseudonimem na jego prośbę), opisując emocje weteranów. Gregis sam był żołnierzem, a dziś jest pisarzem i profesorem pedagogiki na Uniwersytecie w Rostocku. W rozmowie z DW podkreśla, że Kunduz był pewnym symbolem. – Żadne inne miejsce w Afganistanie nie jest kojarzone tak bardzo z poległymi niemieckimi żołnierzami – mówi.

To w prowincji Kunduz Bundeswehra doznała największych strat. Tam rozgrywały się wydarzenia, które ukształtowały w niemieckiej opinii publicznej obraz wojny w Afganistanie. – Tutaj niemieccy żołnierze po raz pierwszy dowiedzieli się tak naprawdę, co znaczy walczyć – i umierać – w asymetrycznej wojnie. I jakie to jest okropne – dodaje Gregis. 

Najkrwawszy rok w historii Bundeswehry

Na początku zaangażowania Bundeswehry region ten należał do najbezpieczniejszych prowincji w kraju. W 2003 roku Niemcy przejęły dowództwo nad jednym z Prowincjonalnych Zespołów Odbudowy (PRT) NATO. Już w czerwcu 2003 roku w zamachu bombowym na autobus zginęło czterech niemieckich żołnierzy. Od 2006 roku nasiliły się też walki na północnym wschodzie. Według Gregisa Kunduz był testem dla celowości niemieckiego zaangażowania w Afganistanie.

Kunduz. Zniszczenia po walkach afgańskich sił z talibami 8 sierpnia 2021 r.
Kunduz. Zniszczenia po walkach afgańskich sił z talibami 8 sierpnia 2021 r.Zdjęcie: Abdullah Sahil/AP/picture alliance

Tragicznych wydarzeń w prowincji było więcej. We wrześniu 2009 roku niemiecki oficer wydał błędny rozkaz ataku amerykańskiego lotnictwa na cysternę z paliwem, w wyniku którego zginęło ponad stu cywili.

Rok później coraz częściej niemieccy żołnierze byli wikłani w wymiany ognia z talibami. W kwietniu 2010 roku doszło do tzw. bitwy wielkopiątkowej, gdy patrol został zaatakowany i otoczony. Zginęło wtedy trzech żołnierzy, a ośmiu zostało rannych. Jednostkę uratował amerykański śmigłowiec.

To wydarzenie rozpoczęło okres, który w Bundeswehrze nazywany jest „najkrwawszym rokiem w jej historii”. Zaangażowanie niemieckich żołnierzy w Kunduzie trwało do 2013 roku. Potem Bundeswehra przeniosła się do obozu w położonym dalej na zachód Mazar-i-Szarif.

W ciągu dwudziestu lat misji pod Hindukuszem Bundeswehra straciła w sumie 59 żołnierzy.

Gdy w zeszłym tygodniu weterani zobaczyli w telewizji, jak talibowie zdobywają Kunduz, niektórzy byli zszokowani – i wściekli. – Trudno to opisać – mówi Andreas Eggert, który w 2013 roku zakończył ostatnią ze swoich siedmiu zmian w Afganistanie i dziś jest regionalnym przewodniczącym Federalnego Związku Niemieckich Weteranów (BDV). – Wiele myśli krąży mi po głowie, zarówno smutek, jak i złość – przyznaje. 

Uchodźcy z afgańskich prowincji Kunduz i Tachar, zdobytych przez talibów
Uchodźcy z afgańskich prowincji Kunduz i Tachar, zdobytych przez talibówZdjęcie: Wakil Kohsar/AFP/Getty Images

Eggert znał niektórych z poległych żołnierzy osobiście. Jego złość wymierzona jest w kilka celów. – To wściekłość na talibów, którzy znów chcą zagonić tamtejszych ludzi pod swoje jarzmo – mówi w rozmowie z DW. – Ale złości mnie też decyzja rządu federalnego i Ministerstwa Obrony. Ta katastrofa była do przewidzenia – mówi.

„To było do przewidzenia"

– To strasznie gówniane uczucie – mówi bez ogródek Johannes Clair. Były podoficer Bundeswehry napisał książkę o swojej siedmiomiesięcznej służbie w Kunduzie w 2010 i 2011 roku. – Zostawiliśmy tam krew, pot i łzy. Nasi towarzysze tam ginęli. To było do przewidzenia. Najpóźniej po 2014 roku, gdy wycofano oddziały bojowe, okazało się, że afgańskie siły bezpieczeństwa nie są w stanie samodzielnie zapanować nad sytuacją – ocenia Clair.

Obawia się on o bezpieczeństwo afgańskich współpracowników. – Gdy my znów jesteśmy w domu, tam życie Afgańczyków jest zagrożone. Szczególnie tych, którzy współpracowali z Zachodem, co tylko pogarsza ich sytuację – mówi weteran. I dodaje: „Teraz tu siedzę i nic nie mogę zrobić”.

Jego zdaniem całkowite wycofanie międzynarodowych sił z Afganistanu w tym roku jest jednak nieuniknione. Misja stała się bowiem czymś w rodzaju „alibi”. – Dlatego też jestem tak wściekły. Bo podstawowe problemy Afganistanu były od dawna znane, także w 2010 roku, gdy byłem tam na misji. Ale nigdy konsekwentnie się nimi nie zajęto – ocenia Clair w rozmowie z DW.

Opisuje, jak latami NATO i niemiecki rząd stale zmieniali strategie w nadziei, że w końcu jakaś okaże się skuteczna. A ponieważ w Niemczech misja w Afganistanie była niepopularna, to i ze strony rządu federalnego brakowało deklaracji, jednoznacznie ją popierających – uważa weteran. To wszystko wpłynęło na wycofanie oddziałów bojowych w 2014 roku. – Było całkowicie jasne, że osiągnięte przez nas pozytywne efekty nie będą trwałe. W końcu zdradziliśmy wielki trud i wielką pracę, która została tam wykonana. Ale przede wszystkim zdradziliśmy Afganki i Afgańczyków – mówi. 

Flaga talibów nad centralnym placem w Kunduzie
Flaga talibów nad centralnym placem w KunduzieZdjęcie: Abdullah Sahil/AP Photo/picture alliance

Wycofanie bez alternatywy?

Także szef BDV Eggert ma jednoznacznie złą opinię o decyzjach politycznych podjętych przez Niemcy. – Nasza minister obrony powiedziała, że nie ma alternatywy wobec wycofania się. Zgoda. Nie było alternatywy, ale decyzję tę można było inaczej przygotować – mówi Eggert. – Jestem bardzo smutny, bo podczas mojej misji poznałem wielu wspaniałych Afgańczyków i wiem, że dziś muszą bać się o swe życie – albo nawet już je stracili.

Pytanie, czy i jak afgańscy pomocnicy Bundeswehry mogą starać się w Niemczech o azyl, przeobraziło się w ostatnich tygodniach w polityczne grzęzawisko. Powodem są skomplikowana biurokracja oraz – jak mówią niektórzy – polityczna obojętność. – Myślę, że międzynarodową odpowiedzialnością było uniknięcie tej sytuacji, ponieważ była ona do przewidzenia – uważa Eggert.

Zarówno on, jak i Clair są zdania, że niemieccy żołnierze byli bardziej lubiani przez Afgańczyków niż ich amerykańscy sojusznicy, bo – jak mówi Eggert – byli bardziej konstruktywni i zachowywali się w mniej „militarny” sposób. – Wiedzieli, że przynieśliśmy do ich kraju pewną stabilność i miejsca pracy i byli nastawieni przyjacielsko – ocenia szef BDV.  Ale zastrzega, że oczywiście nigdy nie można wykluczyć, iż byli wśród nich też tacy, którzy współpracowali z talibami. 

Pomimo zwycięskiej ofensywy talibów, Eggert podkreśla, że jego towarzysze z Bundeswehry nie zginęli na próżno. – Nie uważam, by ta misja była daremna. Myślę, że coś zmieniła – przekonuje.  – Polegli żołnierze bronili wolności Niemców, poświęcając życie. A w Afganistanie zmieniliśmy coś w głowach ludzi, towarzyszyliśmy całym pokoleniom.

Weteran jest przekonany, że społeczność międzynarodowa nadal powinna angażować się na rzecz utrzymania bezpieczeństwa Afganistanu. – Za parę lat znów tam będziemy, aby zacząć od początku odbudowywać zniszczony kraj – dodaje.

Pod koniec czerwca tego roku Niemcy wycofali swych ostatnich żołnierzy z Afganistanu.