Niemiecko-francuska przyjaźń to szczęśliwy traf dla Europy
19 stycznia 2013"Badisches Tagesblatt" uważa, że "Niemiecko-francuska przyjaźń, którą przed 50 laty przypieczętował Traktat Elizejski, to szczęśliwy traf dla Europy. Bliska współpraca Niemiec i Francji jest wzorem do naśladowania dla innych regionów świata, które dopiero zabiegają o pojednanie i pokój. Współpraca obydwu sąsiadów stała się sprawą tak oczywistą, że właściwie nawet nie trzeba o niej wiele mówić. Już ten sam fakt jest wielkim historycznym osiągnięciem. Dlatego po obu stronach Renu mamy prawo cieszyć się z takiej normalności. Wydaje się mało prawdopodobne, by na przestrzeni ostatnich 50 lat inne narody były w stanie osiągnąć więcej niż Niemcy i Francja".
"Nuernberger Nachrichten" pisze: "Francuzom tkwiącym od kilku lat w kryzysie przydałyby się porcja zapału do pracy, jaki cechuje Niemców - choć zdaje się, że powoli zabierają się oni za reformy. Z kolei Niemcom przydałoby się zapożyczyć od Francuzów nieco z ich savoir-vivre'u i filozofi życia: od czasu do czasu trochę spowolnić tempo i przykładać większą wagę do dobrego jedzenia a nie do mocy silnika nowego samochodu - choć i w tym kierunku zauważa się już pozytywne zmiany. Adenauer i de Gaulle w 1963 roku udowodnili, że determinacją w politycznym działaniu można odnieść sukces. Warto byłoby to powtórzyć - na przykład jeżeli Merkel i Hollande po wielu wystąpieniach na temat rzekomego prymatu polityki nad rynkami finansowymi wreszcie przeszliby do czynów, i to najlepiej i najskuteczniej: razem".
"Mittelbayerische Zeitung" zaznacza: "Francja i Niemcy są dość nierówną parą. To, czego Niemcom brak, Francuzi mają aż nadto: tu zawzięta pracowitość, tam beztroska radość życia. Lecz pomimo tego, tym nierównym partnerom udało się dokonać czegoś wyjątkowego: po II wojnie światowej nastąpiło pojednanie dwojga zaciekłych wrogów. Decydującym momentem było podpisanie Traktatu Elizejskiego. To był wielki sukces. Mimo to niemiecko-francuska przyjaźń jest teraz na rozdrożu. Partnerom brak jakichkolwiek projektów na przyszłość, żeby pogłębić tę przyjaźń".
Wyznanie o dopingu
"Rhein-Zeitung" zaznacza, że wyznanie Lance'a Armstronga było ważne dla sportu, i to nie tylko dla kolarstwa, ponieważ wyszło ono z ust jednego z najświetniejszych sportowców wszechczasów. Jeżeli teraz działacze sportowi domagają się, by Armstrong wyznał jeszcze całą resztę, to jest to obłuda. Przecież świetnie wiedzą, jakie chwyty się dzisiaj stosuje i milcząco na to przyzwalają w pogoni za medalami".
"Suedwest-Presse" ocenia, że "Także Lance Armstrong nie złamał żelaznej zasady milczenia, która od dziesięcioleci więzi kolarstwo w bagnie dopingu. W tej perfekcyjnie zainscenizowanej telewizyjnej spowiedzi tak naprawdę nic konkretnego nie powiedział. Żadnych nazwisk, nic naprawdę nowego, poza powszechnie znanymi faktami, które poznano dzięki obszernym i skrupulatnym dochodzeniom amerykańskiej agencji antydopingowej USADA, a nie dzięki jego wyznaniom. Słowa skruchy z jego ust zabrzmiały wręcz skromniej niż wyznania jego ubolewania godnych poprzedników. Krótko mówiąc: wszyscy robili to samo, ja byłem wśród nich najlepszy. Czy z tego powodu mielibyśmy teraz okazywać mu jeszcze respekt? Raczej nie".
Małgorzata Matzke
red.odp.: Barbara Cöllen