1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

270111 Interview Topf Holocaust Erinnerungsstätte

27 stycznia 2011

Na terenie dawnej firmy Topf & Söhne w Erfurcie otwarto dziś (27.01.) stałą ekspozycję, nawiązującą do działalności firmy w okresie nazizmu. Oto fragmenty wywiadu z prawnukiem założyciela firmy, Hartmutem Topfem.

https://p.dw.com/p/1068i
Miejsce pamięci Holocaustu-"Topf & Söhne" w Erfurcie. "Zawsze do państwa usług". W ten sposób firma podpisywała korespondencję z kierownictwem budowy SS.Zdjęcie: picture alliance/ZB

Tobias Armbrüster: Co zobaczymy na tej wystawie?

Hartmut Topf: Przede wszystkim zapoznamy odwiedzających z historią firmy. Moi przodkowie pracowali tu najpierw, jako gorzelnicy. Potem, jako piecownicy. W pewnym sensie przyniosło im to nawet sławę światową. Jako dziecko byłem dumny, że mogłem nosić to nazwisko. Budowano tu przede wszystkim słodownie dla gorzelni oraz paleniska przemysłowe a potem stopniowo krematoria dla różnych miast. Na początku ludzie nieufnie podchodzili do tej formy pochówku. To było przed I wojną światową i jeszcze wcześniej. Firma nie miała wtedy co prawda zbytnich doświadczeń, ale własne standardy, normy etyczne, z których później ukuto ustawę. Do palenia zwłok trzeba bowiem podchodzić z pietyzmem.

A: Powiedział pan, że jako dziecko był pan dumny z nazwiska Topf. Kiedy było dla pana jasne z jakim przedsiębiorstwem był pan rodzinnie związany?

Topf: O tym dowiedziałem się dosyć wcześnie. Dwa, trzy lata po wojnie, oglądałem w kinie kronikę filmową nie tylko o tym, czym były obozy koncentracyjne, ale i jakie spustoszenie po sobie pozostawiły. Nagle rzucił mi się w oczy szyld firmy i wtedy dopiero uświadomiłem sobie, co to mogło znaczyć.

Mimo, że chciałem się dokładnie dowiedzieć, co się za tym kryło, nie było nikogo, z kim mogłem na ten temat porozmawiać.

Holocaust Erinnerungsstätte in Erfurt Topf und Söhne Flash-Galerie
Pod koniec września 2010 roku trwały jeszcze prace nad konstrukcją dachu fabryki "Topf & Söhne"Zdjęcie: picture-alliance/dpa


Armbrüster: Nie było nikogo? Dlaczego?

Topf: Mój ojciec i jego najstarszy brat, nasi sąsiedzi mieszkający niedaleko Berlina, znaleźli się w obozach NKWD. Mój ojciec był blokowym w NSDAP. Zwolniono go z obozu jenieckiego. Potem wezwano na przesłuchanie, z którego nigdy nie powrócił. Mój wuj Hans (...) zmarł w Sachsenhausen. Krótko mówiąc nie było nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na moje pytania. Moja matka się tymi sprawami nie zajmowała, była też zbyt młoda, a do Erfurtu nie mogłem wtedy pojechać. Później krewni pomogli mi tam odszukać materiały, ale to nie było takie proste w NRD. NRD opuściłem w 1950 roku, w wieku 16 lat.

Armbrüster: Co udało się panu dowiedzieć o rozmiarach "biznesu" z piecami dla obozów koncentracyjnych?

Topf: Tu chodziło o nie więcej niż dwa procent obrotów. Nie ja dotarłem do tych informacji a historyk Annegret Schüle, która zajmuje się tym od przeznaczenia przez federalną fundację kultury środków na ten cel. Schüle wydała na ten temat książkę, to ona jest pomysłodawczynią wystawy i ona opiekuje się ekspozycją od strony edukacyjnej.(...)

Firma Topf & Söhne współpracowała z nazistami, choć jej pracownicy byli fachowcami, a nie żadnymi nazistami czy antysemitami. Byli wśród nich nawet przedstawiciele innej opcji politycznej, ale ubijali interes z nazistami, więc są w tę sprawę uwikłani. Obojętnie, czego byśmy nie powiedzieli, to są fakty. Oni dostarczali (piece przyp. red.), inżynierowie tej firmy próbowali ulepszać je pod względem technicznym, aby były jeszcze doskonalsze. SS proponowali nawet, w jaki sposób można by jeszcze polepszyć ich skuteczność.

Armbrüster: Co wiedzieli współpracownicy o komorach gazowych i zabijaniu w obozach koncentracyjnych?

Topf: W moim przekonaniu ci, którzy się tym bezpośrednio zajmowali, a więc grupa pod kierunkiem starszego inżyniera Prüfera, dużo wiedzieli, ponieważ musieli te piece na miejscu nie tylko instalować, lecz również sprawdzić jak działają, czyli je wypróbować i przeprowadzać przegląd. Ci ludzie czasami przez wiele tygodni tam przebywali i bardzo często się do tych obozów udawali. Jak było w samej firmie, kto, co wiedział, tego nie jestem w stanie powiedzieć.


Armbrüster: Czy zdarzało się, że w firmie; w okresie Trzeciej Rzeszy, padały czasem słowa krytyki pod adresem tego biznesu z obozami koncentracyjnymi?

Topf: Nie sądzę. (...)

Armbrüster: Jak potoczyły się losy firmy Topf & Söhne po wojnie?

Topf: Wydział krematoriów przeniesiono do kombinatu w Zwickau. Tam starano się reklamować "sprawdzoną" technologię firmy Topf, co w przypadku krematoriów cywilnych się też zgadzało. Poza tym budowano wielkie słodownie, przeprowadzano naprawy. W końcu firmę upaństwowiono.

Przez jakiś czas nosiła nazwę Zakłady Nikosa Belojannisa, od greckiego bojownika komunistycznego, a potem zmieniono ją na Erfurckie Zakłady Budowy Słodowni i Spichlerzy. Tak było do przywrócenia jedności Niemiec i potem. Potem firma podupadła, bo postawiła na niewłaściwe produkty. W połowie lat 90. sprywatyzowano ją, władowano jeszcze w nią pieniądze, co nie miało sensu, a z kilkuset pracowników zostało może z 30-60. To był już początek końca. Miasto nie było tą firmą zainteresowane. Twierdziło, że to w przecież własność prywatna. Wtedy założyliśmy małe koło promotorów, które zajęło się poważną pracą badawczą i urzeczywistnianiem idei urządzenia w tym miejscu wystawy, i tak się też stało.

Z Hartmutem Topfem rozmawiał Tobias Armbrüster ( DLF) / oprac. Iwona D. Metzner

Red. odp.: Barbara Coellen