1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
MigracjaNiemcy

Książka o migracji do Niemiec. Ludzie poniosą każde ryzyko

10 września 2023

Nie uda się zatrzymać nielegalnej migracji – uważa niemiecka dziennikarka Isabel Schayani*. W rozmowie z DW mówi o polskiej solidarności i dzieleniu uchodźców na dwie kategorie.

https://p.dw.com/p/4W9BO
Isabel Schayani
Isabel SchayaniZdjęcie: Christoph Hardt/Panama/picture alliance

Czy pamięta Pani, co robiła w pierwszych godzinach inwazji Rosji na Ukrainę?

Isabel Schayani: O wybuchu wojny dowiedziałam się ok. 7:00 rano. Zadzwoniłam do redakcji, żeby ustalić, co robimy. Chwilę później pakowałam już walizkę, a o 13:00 stałam na lotnisku w Warszawie. Pamiętam, że spytałam taksówkarza, czy przewiduje, że w Polsce może wydarzyć się coś podobnego. „Oczywiście, że tak” – odpowiedział. Odparłam, że zupełnie nie potrafię sobie tego wyobrazić. „I dokładnie w tym tkwi problem” – usłyszałam. To pokazało, jak różne nastawienie do rosyjskiej agresji panuje w Ukrainie, w Polsce i w Niemczech.

Kilka dni później stała już Pani na granicy polsko-ukraińskiej, gdzie tłumy uciekały przed wojną.

Ciężko nazwać to tłumem. To był niekończący się potok ludzi, głównie kobiet z dziećmi. I jak na tę ilość osób, było przerażająco cicho. Nawet dzieci milczały, były wykończone i przerażone. Myśl, że właśnie jesteśmy świadkiem historycznych scen przyszła później. W tamtym momencie wszystko działo się za szybko. Pamiętam piękny dworzec w Przemyślu wypełniony ludźmi, zarówno uchodźcami i tymi, którzy przyjeżdżali pomagać. W tamtych momentach obserwowałam niesamowitą solidarność i gotowość do pomocy polskiego społeczeństwa. W ogóle się z tym wcześniej nie liczyłam.

Może dlatego, że wcześniej relacjonowała Pani też wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej?

Byliśmy tam zaledwie kilka tygodni wcześniej, bo początkiem stycznia 2022 r. Teren był już zamknięty i kontrolowany przez wojsko i policję. Napotkaliśmy wiele punktów kontrolnych, których nigdy wcześniej w Polsce nie widziałam. Nie wchodziliśmy więc do lasu, przed czym zresztą przestrzegali nas też miejscowi, bo tak łatwo można tam zgubić orientację. Rozmawialiśmy jednak z ludźmi, którzy zostali zatrzymani. Na prośbę o azyl trafili do ośrodków po polskiej stronie, które przypominają bardziej więzienie. Z tego co nam mówili, na jeden pokój przypada ponad 20 osób, a ośrodek można opuścić np. tylko w przypadku wizyty u lekarza. Po miesiącach czekania ci ludzie otrzymują decyzję o wydaleniu z Polski.

Czy w Niemczech też istnieje podział na dwie kategorie migrantów/uchodźców? Tych z Ukrainy i tych z krajów afrykańskich oraz bliskiego i dalekiego wschodu?

Na początku myślałam, że ten podział istnieje głównie w Polsce albo na Węgrzech. Jednak w reakcji na rosyjską inwazję UE przyjęła dyrektywę w sprawie tymczasowej ochrony na wypadek masowego napływu wysiedleńców. W ten sposób stworzono dwie kategorie uchodźców. To ma swoje uzasadnienie, które najlepiej oddają słowa, jakie usłyszałam od burmistrza Przemyśla: „Sąsiadom trzeba pomagać”. Zgodnie z tym tokiem myślenia, ludziom, którzy przybyli z daleka, podróżowali przez wiele krajów, aby dotrzeć do wybranego punktu na mapie Europy, ta pomoc się już nie należy. Takie myślenie dominuje w Polsce, ale również w Niemczech staje się coraz bardziej popularne. Obecnie także niektórzy politycy CDU postrzegają w ten sposób kwestię migracji.

Tunezja. Nowy punkt przerzutu migrantów do Europy

Jakie są skutki tego podziału w Niemczech? Co może jedna grupa, a co druga?

Ukraińcy mogą od razu podjąć pracę, mogą decydować, gdzie chcą mieszkać, dzieci trafiają do szkół. Ich status jest w zasadzie bardzo podobny do sytuacji obywatela niemieckiego. Z drugiej strony mamy grupę, która służy za broń polityczną w rękach takich ludzi, jak Łukaszenka. Latem 2021 r. z możliwości stworzonej przez białoruskie władze skorzystało wielu, którzy nie mieli konkretnego powodu, aby uciekać. Niektórzy po prostu dostrzegli szansę na lepsze życie w Europie. I żeby z niej skorzystać sprzedali wszystko, zadłużyli się, spakowali walizki, wzięli dzieci i udali się w podróż. Zrobili to zupełnie bez planu. To wszystko nie zmienia faktu, że są to jednak ludzie z krwi i kości. W Polsce poznałam ojca z piątką dzieci, jego żona zamarzła w lesie. To jest ekstremalna sytuacja humanitarna i w Europie należy się zastanowić, jak tym ludziom pomóc.

Historie podróży w kierunku Niemiec, które opisuje Pani w książce „Do Niemiec”, są pełne niebezpieczeństw i przemocy. Dlaczego wciąż tak wielu ludzi się na to decyduje?

Czasem jestem naprawdę zdziwiona, jak niewiele ludzie wiedzą przed udaniem się w tę niewyobrażalnie trudną podróż. Potrafią wyruszyć w drogę swego życia posiadając mniej informacji, niż my zbieramy przed weekendowym wyjazdem nad jezioro. U nich jest decyzja i od razu w drogę, często z dziećmi. Może czasem zobaczą na Youtube filmik, jak sterować łódzią, ale to wszystko. A już na pewno nie mają pojęcia, że w Niemczech działa Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców, że czeka ich postępowanie azylowe. Pochodzą z innych kultur niż nasza. To, czego wcześniej doświadczyli też jest zupełnie inne od naszego życia.

Czy z rozmów, które Pani przeprowadza, wynika, że większość osób powinna dostać azyl w Niemczech?

Oczywiście, że nie wszyscy spełniają wymogi wynikające z Konwencji Genewskiej. Na pewno nie wszyscy uciekli przed prześladowaniem. Ale wielu doświadczyło wojny, czy agresji ze strony autorytarnych rządów, tak jak podczas ostatnich demonstracji w Iranie. A do traumatycznych przeżyć trzeba doliczyć drogę do Europy, która może trwać kilka lat. Trzeba być bardzo silnym, żeby to przeżyć w dobrym zdrowiu.

Kilku bohaterów Pani książki dopiero w Niemczech doświadcza kompletnego załamania. Co jest tego powodem?

Ludzie są rozbici, mają wyrzuty sumienia, że zostawili rodziny. Są fizycznie wykończeni po podróży. I w końcu natrafiają na niemiecki system, który decyduje, czy mogą zostać, czy nie. Te procedury są słuszne. Ale poznałam wielu ludzi, którzy zostali przez ten system złamani. Jeśli ktoś ma dzieci, to jest mu pewnie łatwiej. Może w pełni skoncentrować się na ich przyszłości. Ale na wielu ludziach cała ta sytuacja zostawia takie piętno fizyczne i psychiczne, że człowiek zupełnie traci pewność siebie. A ta jest bardzo potrzebna, żeby się odnaleźć w niemieckim społeczeństwie.

Wielu jednak udaje się podjąć pracę.

 Tak, to też jest nieprawdopodobne, ile ludzie są w stanie poświęcić, żeby móc w Niemczech pracować jako kurier i rozwozić paczki. Dużo osób ląduje jednak w Job Center, niemieckich pośredniakach. I korzystają z pomocy, często ją wykorzystując. Myślę, że rok, półtora, to normalny okres, w którym człowiek potrzebuje wsparcia, żeby się odnaleźć w nowej sytuacji. Ale jest wiele osób, które trwają w tej sytuacji. To niezdrowe zarówno dla niemieckiego społeczeństwa, jak i dla samych tych ludzi. Praca ma właściwości terapeutyczne: to obowiązki i stały rytm dnia. Człowiek pracuje, zamiast roztrząsać, po co tu jest i dlaczego nie został w domu.

W rozmowach z migrantami, politykami i ekspertami szuka Pani także systemowych rozwiązań problemu nielegalnej migracji. Czy takie w ogóle istnieje?

Moje główne pytanie brzmiało, w jaki sposób można zaoszczędzić ludziom tej okropnej drogi. W Niemczech istnieje inicjatywa, która nazywa się NesT (od „Neustart im Team”, z niem. „Nowy start w zespole” – red.). Zbiera się czterech, pięciu ludzi, którzy szukają mieszkania i decydują się pokrywać koszty jego wynajmu przez dwa lata. W to miejsce może trafić rodzina z Somalii, Birmy lub Syrii, wcześniej sprawdzona przez UNHCR. To pewien powrót do oddolnej inicjatywy, która była dominującym elementem pomocy dla Ukraińców. Ten model działa lepiej w Kanadzie, w Niemczech ma bardzo niewielki zakres.

Jak może rozwijać się sytuacja w najbliższych latach?

Nie wydaje mi się, żeby istniał jakiś sposób na kompletne zatrzymanie nielegalnej migracji. Zawsze znajdą się nowe drogi. Ludzie są w stanie ponieść każdą cenę i każde ryzyko za perspektywę życia na naszym poziomie. Teraz na szlakach migracyjnych przybywa niepełnoletnich, bo ich rodziny, ale i przemytnicy, wiedzą, że mają oni większe szanse na sprowadzenie rodziny. Wspomniany przeze mnie projekt „NesT” mógłby przynajmniej być sygnałem, że istnieją legalne i bezpieczne ścieżki.

W następnych dwóch, trzech latach będzie się w tym zakresie dużo działo. Także z powodu działań polskiego rządu, atmosfera w UE wobec migracji, ale także generalnie wobec samych tych ludzi, staje się coraz bardziej wroga.

*Isabel Schayani (ur. 1967 r.), dziennikarka niemieckiej telewizji publicznej. Wielokrotnie nagradzana za reportaże na temat kryzysu migracyjnego. Jej książka „Nach Deutschland. Fünf Menschen. Fünf Wege. Ein Ziel” („Do Niemiec. Pięciu ludzi. Pięć dróg. Jeden cel”) ukazała się w sierpniu 2023 r. nakładem wydawnictwa C.H. Beck.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>