1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Życie jest żeglowaniem

Piotr Piaszczyński18 maja 2013

Wszyscy skądś lub dokądś podróżujemy; służbowo lub dla przyjemności. Warto się zatem chwilę zastanowić nad fenomenem podróżowania... [FELIETON]

https://p.dw.com/p/18a8y
Anhalter auf einer Landstraße © imageteam #20752987 - Portfolio ansehen
Zdjęcie: Fotolia/imageteam

„Navigare necesse est“ - głosi łacińska sentencja. Życie jest żeglowaniem (podróżą, włóczęgą, wędrówką); w przeciwnym razie nie ma w ogóle sensu. Rzymianie przejęli tę mądrość od Greków, którzy wymyślili postać arcypodróżnika - Odyseusza. Jego „późny wnuk“, aleksandryjczyk Konstandinos Kawafis, napisał w sławnym wierszu „Itaka“: „Proś, aby twoja podróż była długa“. Potem - rzec można: na wieki - o podróżowaniu jako kwestii egzystencjalnej jakby zapomniano. Stało się ono przywilejem, lub zawodową koniecznością, dla nielicznych: nieustraszonych i z zasobną kiesą. Kolumb, gdyby nie wsparcie hiszpańskiej królowej Izabelli, nigdy zapewne nie wypłynąłby z portu... Za realnego socjalizmu natomiast to wszechwładne państwo decydowało, czy obywatel godny jest miana podróżnika, obdarzając go paszportem bądź pozbawiając tego dokumentu. Czy ci, którzy uważają Polskę za kraj w dalszym ciągu zniewolony, raczą jeszcze o tym fakcie pamiętać?

To chyba Goethe, wyruszając do Włoch, nauczył Europejczyków świadomego podróżowania. W XIX w. jego śladem podążyli osobnicy niespokojnego ducha i słabowitego zdrowia - romantyczni poeci. Udawali się na południe po natchnienie lub - zdecydowanie częściej - by poddać kuracji nadwerężone płuca i nerwy. Ewentualnie, aby wzniośle polec za cudzą wolność, jak chociażby lord Byron w Grecji (kiedyś się za Grecję umierało, dzisiaj udziela się jej pożyczek). Albo, jak Percy B.Shelley, malowniczo utonąć podczas burzy w lazurowych odmętach Morza Śródziemnego. Dopiero wiek XX przeistoczył podróżowanie w masową turystykę, czyli gałąź przemysłu (pierwsze profesjonalne biuro podróży było oczywiście angielskie - Thomas Cook). Ludzie mieli coraz więcej wolnego czasu i pieniędzy. Dziarscy, dobrze sytuowani niemieccy czy brytyjscy emeryci stali się ulubionymi klientami. Obecnie ich miejsce zajęli tzw. Nowi Ruscy, z wypchanymi portfelami, bez szemrania płacący za wszystko żywą gotówką. Dzisiejszy model podróżowania kojarzy mi się jednak z fast foodem: byle szybciej, łatwiej, taniej do celu. Najlepiej tanimi liniami, w ciasnocie za grosze. A przecież wcale nie tak dawno temu podróżowano inaczej: niespiesznie i długo, jak chciał Kawafis. Parę tygodni we Florencji, parę w Sienie, kilka miesięcy w Rzymie, cała zima w Nicei... Bo czyż nie powinno być tak, jak powiada Claudio Magris: „Podróżować, nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać, o ile to możliwe, nigdy“. Takie podróże w przestrzeni i czasie (ku źródłom naszej cywilizacji) - z szeroko otwartymi oczami oraz głębokim erudycyjnym zapleczem - dyktowały następnie niezapomniane podróżnicze książki: Iwaszkiewiczowi, Stempowskiemu, Herbertowi, Karpińskiemu, Zagańczykowi (by ograniczyć się jedynie do polskich współczesnych autorów). Warto po nie znowu sięgnąć, żeby pojąć, w jak żałosny sposób zamieniliśmy magię podróżowania w zdyszaną gonitwę.

Dlaczego o tym wspominam? Bo mam za sobą podróż. Przejechałem otóż Polskę samochodem nie tyle wszerz, co na ukos: z Olsztyna do Frankfurtu nad Odrą. Nie ominęły mnie rzecz jasna gorzkie refleksje o stanie krajowych szos. Tym razem jednak nie musiałem się zastanawiać, dlaczego drogi w okolicach Piły, i w samym tym mieście, są w doskonałym stanie, a w Gorzowie (leżącym w gospodarnej podobno Wielkopolsce) przypominają teren po bombardowaniu. Nie musiałem, ponieważ od Gniezna jechałem już nowiutką ekspresówką S5, a od Poznania równą jak stół i niemal pustą autostradą A2 (za co trzeba było wszakże dość słono zapłacić). W Świecku przekroczyłem granicę. Miło to teraz wygląda, gdy nie ma tam żadnych strażników, szlabanów, kontroli, grzebania w bagażniku, i nie trzeba się spowiadać, ile sztang papierosów wiezie się ze sobą. W hotelu zjadłem kanapki przygotowane przez D., obejrzałem hotelową telewizję (nie znalazłwszy w niej niestety frywolnych filmików, co było możliwe wcześniej), by zapaść następnie w kamienny sen podróżnika. Nazajutrz, w niedzielny poranek, pomknąłem mocno już stęskniony dalej na zachód, do domu na obczyźnie.

Odbyłem więc trochę dziwną podróż: przemieszczanie się w przestrzeni mieszało się w niej z nostalgią. Pocieszała mnie nadzieja, że latem zmierzać będę w odwrotnym kierunku...

Piotr Piaszczyński

red.odp.: Małgorzata Matzke