1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Z lotu PTAKa: Grudniowe dylematy emigrantów FELIETON

Urszula Ptak
8 grudnia 2019

Kiedyś wszystko było prostsze. Był bogaty Zachód i bardzo biedny Wschód, jasny podział ról. Teraz zrobiło się ciekawiej. Bliskości nie mierzymy już prezentami, ale szukamy emocji i prawdziwej więzi.

https://p.dw.com/p/3TfRk
Krakowski rynek w okresie przedświątecznym
Krakowski rynek w okresie przedświątecznymZdjęcie: picture-alliance/dpa/J. Dabrowski

Żaden miesiąc nie pokazuje mocniej niepokoju wewnętrznego niż grudzień. Nie dość że zimno, ciemno i wieczory długie, to jeszcze i święta. Polacy żyjący na emigracji stawiają sobie pytania, czy jechać do rodziny w Polsce, czy tym razem nie jechać. Czy można odważyć się na Boże Narodzenie pod palmami i w hotelu, czy nie można? Czy święta bez polskich kolęd, to jeszcze święta, czy już nie? Pytania, czy święta bez śniegu się liczą, już nie stawiamy, bo śniegu w grudniu od dawna jak na lekarstwo. W dodatku wszędzie od tygodni jesteśmy bombardowani widokiem fotografii szczęśliwych rodzin przy świątecznie zastawionym stole. Renifery, mikołaje, pierniki, świąteczne gwiazdki i We wish you a Marry Christmas w każdym sklepie informują o tych najbardziej rodzinnych ze wszystkich świat.

Odległość a więzi 

Dla tych, którzy są na emigracji, ważne jest pytanie o stan relacji i poczucia bliskości z rodziną. Gdy nie dzielimy ze sobą codzienności, to więzi się luzują. Gdy nie odwiedzamy się na niedzielne obiady, to wypadamy z obiegu, nie wiemy, komu się urodziło w sąsiedztwie dziecko, ani kto ostatnio umarł na naszej ulicy.

Moja koleżanka opowiedziała mi, jak przebiegała jej wizyta u mamy w Polsce. Przyznała, że da już sobie spokój z dłuższymi pobytami, bo nie ma do tego nerwów. Mama tak się odzwyczaiła od pierworodnej córki, że cały czas nazywała ją imieniem drugiej. To dzieci tej drugiej pilnuje codziennie po południu, to drugiej córce stawia obiad na stół, gdy ta zmęczona wraca z pracy. - Mama wie, że ja istnieję, ale nie ma mnie w jej życiu. Gdy wyjechałam, miałam wrażenie, że odetchnęli, bo wszystko wróciło na stare miejsce, a mama odzyskała sofę w pokoju stołowym, na której ja spałam. Siostrę interesowało tylko, czy będę się dokładać mamie do czynszu, bo ta ma za niską emeryturę. Nikt nie zadał mi pytania, jak mnie się powodzi, nikt nie pomyślał, że fakt, że nie mam stałej pracy, świadczy o tym, że nie mam pieniędzy. Nie można mieszkając w Niemczech nie mieć pieniędzy. Po prostu to się nie mieści nikomu w głowie - dodała.

Urszula Ptak
Urszula Ptak Zdjęcie: Nikolai Sperling

Rodzina z Zachodu

O ileż łatwiej było przyjechać polskim emigrantom trzydzieści lat temu jako dobry wujek i ciotka z Zachodu, samochodem wyładowanym kawą i czekoladami dla całej rodziny. Radość obdarowanych była zapewniona. Na Górnym Śląsku, w latach 90. w co drugim domu po świętach pachniało mydełkiem  "Fa", czasem trafiały się i bluzki z C&A albo sukienki kupione na wyprzedaży. Nie było żadnej możliwości zakwestionowania tego, kto odniósł sukces w życiu. Oczywiście ten, co wyjechał na Zachód. Inżynier, który nie był w stanie wyżywić rodziny w Polsce, obwieszczał z dumą, że w Bremie, jako robotnik na taśmie, może sobie pozwolić, by żona siedziała w domu i zajmowała się dziećmi. Podobne historie jak ta słychać było i w 2004 roku, gdy po pracy w magazynie w Anglii polscy robotnicy pierwszy raz mogli polecieć na urlop na Wyspy Kanaryjskie i pokazać polskiej rodzinie zdjęcia palm i błękitnej wody. Dysproporcje w zarobkach i przelicznik walutowy pozwalały każdemu emigrantowi imponować w kraju. Pokazywały też smutek braku możliwości rozwojowych w Polsce.

Zamiana ról

Czas jednak nie stoi w miejscu. Polska już nie jest biednym krajem, w każdym, nawet prowincjonalnym markecie jest często większy wybór towarów niż w moim osiedlowym sklepie w Berlinie. Nie ma sensu już wozić z Niemiec czekolad kupowanych po 80 centów w Aldi, a polskie dzieci w ilości zabawek i gadżetów na pewno przewyższają niemieckie. - Niech ma to, czego ja nie miałem! - słychać w odpowiedzi na pytanie, czy nie za dużo tego wszystkiego pod choinką. Dzieci podekscytowane emocjami dorosłych wyjmują z kolorowych papierów coraz to nowsze dobra. Młodzież interesuje już bardziej zawartość kopert. Polacy nie skąpią na prezenty, babcie-emerytki są w stanie dać każdemu wnukowi jakąś gotówkę, oszczędzają na ten moment cały rok, głównie na jedzeniu, bo przecież na czym innym mogą? O ile w Niemczech dzieciom daje się po 10 euro, to w Polsce byłby to nietakt.

Bilans emigracji

Z perspektywy lat nie wiem, kto zrobił lepiej: czy ci, co zostali, czy ci, co wyemigrowali. Na emigracji zaczynasz zawsze od nowa, można siebie stworzyć, nie mieć biografii sprzed, nie mieć obciążeń z przeszłości. Można uciec i od czegoś i do czegoś. Ta wolność jest jednak ciężka, bo trzeba włożyć wiele pracy, by zacząć funkcjonować w nowym społeczeństwie, nowym języku tak jak u siebie. Niektórym to się nie udaje nigdy, żyją za granicą, ale to Polska i Polacy są ich punktem odniesienia. Oglądają polskie wiadomości i żyją polskimi problemami, nie wiedząc, co się dzieje dwie ulice dalej w mieście, w którym ciałem, ale nie duchem, mieszkają. Co za różnica, czy mieszkam tutaj czy we Wrocławiu - mówi do mnie, trochę jednak bez przekonania, młody chłopak, stawiający pierwsze kroki w Berlinie. Ten chłopak pracuje na budowie. Pytam go, czy w Polsce też pracował na budowie. Śmieje się i mówi, że skończył dwa lata ale budownictwa na Politechnice. Ciekawe, gdzie będzie za dziesięć lat, bo nie uwierzył mi, że warto by skończył jednak te studia w Polsce. 

Bilans zysków i strat

Przyzwyczajenie, a czasami uzależnienie od niemieckiego systemu pomocy społecznej zatrzymuje ludzi na ścieżce rozwoju, pakuje często w okoliczności niewygodne, ale jakoś znośne. Inżynier z Bremy, który z pracy na taśmie awansował na pozycje mistrza, od kilku lat jest bezrobotny, uczestniczy w różnych pracach interwencyjnych, wysłany na nie przez Job Center. Jego żona nigdy nie pracowała i nie nauczyła się niemieckiego. Polski kolega naszego inżyniera założył w latach 90. firmę i odniósł sukces, urlopy spędza, gdzie chce, a nie, gdzie jest tanio. Z dwójki młodych pracowników naukowych jeden wyjeżdża do Hamburga, ma już dość biedowania. Po dwudziestu latach ten, który został, jest profesorem z doskonałym dorobkiem naukowym, z publikacjami i stypendiami, wizytami na konferencjach naukowych w różnych krajach. Pierwszy kolega ma też dobre życie, stabilne finansowo, pracuje w marketingu i nie znosi Polski. Jak jedzie tam to za karę, widzi wszystko w negatywie, jak ktoś mówi, że są nowe inwestycje, to ten widzi w tym momencie bezdomnego grzebiącego w śmietniku. Biednych w Hamburgu nie widzi, są przezroczyści. Niezrealizowana kariera naukowa zostawiła w nim żal. Ten żal do Polski wylewa się z niego za każdym razem.

Stara i nowa emigracja

Emigranci starej daty uwielbiają myśleć, że kiedyś dokonali słusznego wyboru. Wyszukują argumenty mające potwierdzić, że w Polsce jest źle, a w kraju, w którym mieszkają, jest lepiej. Trudno im przyznać, że koledzy i koleżanki w Polsce żyją często na wyższym poziomie niż oni sami po latach pracy na Zachodzie. Skok cywilizacyjny, jaki się dokonał w Polsce, jest niebywałym sukcesem, pierwszym od stuleci. Wielu nie może uwierzyć, że czasy, gdy za 100 DM można było być królem miesiąca, bezpowrotnie minęły. Emigrantom pierwszego pokolenia rzadko udaje się wejść na ten sam szczebel drabiny społecznej jak miejscowym, najczęściej konkurują w pracy z innymi migrantami. Część odnosi sukces finansowy, ale ma poczucie zmarnowanych szans na polu intelektualnym. Ci nieliczni, którzy zapracowali sobie na pełne powodzenie, zazwyczaj nie chcą mieć nic wspólnego z żadnym środowiskiem emigracyjnym. Przyznanie, że emigracja to nie zawsze tylko historia sukcesów, ale i wielkich porażek, wymaga jeszcze odwagi, chociaż przykładów wokół bez liku. Unia Europejska pozwala nam myśleć, że teraz to nie emigracja, a tylko zmiana kraju zamieszkania i z tą myślą przyjeżdża teraz młodzież, nowa generacja Polaków na obczyźnie, ponoć pierwsza bez kompleksów. A wszystko to przelatuje nam przez głowy w grudniu, niezależnie, czy pojechaliśmy na konfrontację do Polski czy nie.