1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

"Miarą demokracji jest to jak większość traktuje mniejszość"

28 stycznia 2017

Demokrację mierzy się tym, jak większość traktuje mniejszość. Rządząca partia nie powinna dbać tylko o wzmocnienie swojej władzy, lecz powinna umieć się cofnąć i liczyć się ze zdaniem przeciwników - mówi Roland Jahn*.

https://p.dw.com/p/2WXwA
Roland Jahn
Roland JahnZdjęcie: DW/R. Romaniec

DW: Nie pochodził Pan z opozycyjnej rodziny, skąd zatem wziął Pan wzorce, skąd czerpał Pan siłę i motywację, by wyrażać sprzeciw wobec komunizmu?

Roland Jahn*: Rzeczywiście moi rodzice nie byli opozycjonistami, ale wpoili mi poczucie sprawiedliwości, a ja mieszkając w NRD miałem wiele powodów ku temu, by odczuwać niesprawiedliwość. Tamten system, oparty na komunistycznej ideologii, odbierał młodym ludziom samodzielność, możliwość decydowania o sobie. Przecież nawet na zabawach klasowych nie wolno nam było słuchać zachodniego rocka, a takie rzeczy są ważne dla młodego człowieka. Zacząłem się zastanawiać, na ile NRD to jest mój kraj.

DW: Jako student, w proteście przeciw wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, jeździł Pan na rowerze z polską flagą. Skąd ten pomysł?

RJ: W latach 70-tych mieliśmy możliwość wyjeżdżania do Polski na dowód osobisty. Wtedy odkryłem, że Polacy nawet w komunizmie potrafili zachować wolność. Poznałem artystów, muzyków piszących własne teksty piosenek. Bardzo sympatyzowałem z tymi ludźmi, którzy w komunistycznym systemie szukali własnych dróg. Powstanie „Solidarności” to była nadzieja dla całej Europy Wschodniej. Ona nam pokazała, że wolność trzeba sobie po prostu wziąć samemu, nie czekając, aż ktoś ci ją stworzy. Pomyślałem, że to powinien być sygnał dla nas we wschodnich Niemczech, że też możemy zacząć artykułować nasze prawdziwe poglądy. Zaczęło się od małej, papierowej, biało-czerwonej flagi, z którą jeździłem rowerem po Jenie, moim rodzinnym mieście. A po ogłoszeniu stanu wojennego napisałem na tej fladze hasło propagowane przez państwową gazetę "Neues Deutschland": „Solidarność z polskim narodem”, ale słowo „Solidarność” było napisane takimi samymi literami, jak pisano je w Polsce. Oczywiście ta gazeta solidaryzowała się z władzą. I ta dwuznaczność, a raczej jednoznaczność sprawiła, że na 22 miesiące trafiłem do więzienia.

"Uczcie się Polski". Film o "Solidarności" i opozycji politycznej w NRD

DW: Co Pan wtedy myślał w tym więzieniu? Że warto było?

RJ: Czasem mocno się nad tym zastanawiałem, zwłaszcza patrząc na zdjęcie mojej kilkuletniej córeczki. Ale z drugiej strony myślałem, że to właśnie dla niej tu siedzę, nie dla siebie. Miałem nadzieję, że ona będzie już żyła w kraju, w którym człowiek będzie miał możliwość sam o sobie decydować. Solidarność była ruchem masowym i napawała nadzieją, że i u nas coś takiego się wydarzy. I historia to potwierdziła. Dla tych kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy w latach 80-tych wychodzili w NRD na ulicę, ale i w 1989 roku, Solidarność była wzorem.

DW: W swojej książce, która właśnie ukazała się w Polsce w przekładzie Grażyny Prawdy pod tytułem „My, konformiści. Przeżyć w NRD”, okazuje Pan wiele tolerancji dla ludzi, którzy stali po drugiej stronie barykady. Gdzie jest granica między wspieraniem systemu a zdradą?

RJ: Dla mnie decydujące jest to, w jaki sposób człowiek podchodzi do przeszłości i czy jest w stanie jasno określić, co było niesprawiedliwe, co naruszało godność i prawa człowieka. Ci, którzy byli wtedy na decyzyjnych stanowiskach, muszą wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Ale system umacniali także ci, którzy po prostu milczeli. Martin Luther King mówił: „Nie będziemy pamiętać słów naszych wrogów, lecz milczenie naszych przyjaciół”. Ale i tych milczących nie wolno pochopnie oceniać. Może ktoś milczał, by chronić swoje dziecko albo chorego ojca? Czy naprawdę należało od takiego człowieka oczekiwać czynów, za które mógł trafić do więzienia? Każdy dźwiga odpowiedzialność za siebie i nikt nikogo od niej nie uwolni. Ale ważne jest to, czy potrafi przyznać się do winy, prosić ofiarę o wybaczenie i czy uczestniczy w procesie wyjaśniania, prześwietlania mechanizmów dyktatury.

Buchcover "Wir Angepassten" von Roland Jahn
Niemieckie wydanie książki "My, konformiści" Rolanda JahnaZdjęcie: DW/S. Bartlick

DW: Czy obalając wówczas mury, sądziłby Pan, że ponad ćwierć wieku później w Europie będą rosły nowe mury, nowe ostre podziały?

RJ: Historia wciąż na nowo uczy nas, że wolność i samostanowienie to nie są oczywistości, i że codziennie od nowa musimy dbać o to, by były one podstawą naszego społeczeństwa. Zawsze w dziejach pojawiały się konflikty, których ludzie nie potrafią rozwiązać. Dlatego musimy mieć katalog wartości podstawowych, do których należy respektowanie drugiego człowieka. Te wartości określone są na przykład w Ogólnej Deklaracji Praw Człowieka. Jeśli respektujemy drugiego człowieka, to mamy gwarancję, że i nasze racje będzie się respektować.

DW: Kiedyś podziwiał Pan Polaków za to, że nie bali się przechodzić na czerwonym świetle, dosłownie i w przenośni. Czy dziś Polacy – Pana zdaniem – też są do tego zdolni?

RJ: Przede wszystkim trzeba się zorientować, jakie reguły panują w danym momencie w ruchu ulicznym. Jeśli jest on zbyt intensywny, to nie należy ryzykować. Ale zdarza się, że reguły są tworzone w taki sposób, by wspierać jakąś konkretną partię w utrzymaniu władzy, a nie po to, by wzmacniać demokrację. Tymczasem demokrację mierzy się tym, jak większość traktuje mniejszość, na ile jest ona dopuszczana do głosu. Rządząca partia nie powinna dbać tylko o wzmocnienie swojej władzy, lecz powinna umieć się cofnąć i liczyć się ze zdaniem przeciwników. To jest istota demokracji.

Rozmawiała Monika Sieradzka

*Roland Jahn – działacz opozycji demokratycznej w NRD, pozbawiony obywatelstwa NRD w 1983. Odznaczony Medalem Wdzięczności Europejskiego Centrum Solidarności. Od 2011 szef instytutu  zajmującego się aktami Stasi (niemiecki odpowiednik IPN).