1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Rząd Morawieckiego przegrał spór o „filtrowanie” w sieci

26 kwietnia 2022

Polskie władze przegrały skargę na dyrektywę o prawach autorskich w internecie. TSUE odrzucił w całości wniosek o unieważnienie jej zapisów związanych z „filtrowaniem” treści zamieszczanych w sieci.

https://p.dw.com/p/4ARWu
Polskie władze przegrały skargę na dyrektywę o prawach autorskich w internecie
Polskie władze przegrały skargę na dyrektywę o prawach autorskich w internecieZdjęcie: Imago Images/photothek

Polska jako jedyny kraj UE usiłowała doprowadzić do obalenia kluczowych zapisów dyrektywy o prawach autorskich z 2019 r., którą podczas prac w Parlamencie Europejskim przeciwnicy okrzyknęli projektem „ACTA-2” wymierzonym w wolność słowa. Jednak Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), orzekając w składzie 15-osobowej wielkiej izby, odrzucił we wtorek (26.04.2022) argumenty Polski przeciw unijnym prawodawcom, czyli Parlamentowi Europejskiemu oraz Radzie UE (ministrowie krajów Unii), którzy w postępowaniu TSUE byli wspierani przez Francję, Hiszpanię, Portugalię oraz Komisję Europejską.

W sporze o dyrektywę szło o zapisy z jej artykułu 17, który pod rygorem wysokich kar nakazuje dostawcom usług online (platformom jak np. Youtube, ale też agregatorom tekstów prasowych) dołożenie „wszelkich starań”, by treści zamieszczane przez użytkowników nie naruszały praw autorskich. W przypadku dużych platform to w istocie oznacza obowiązek uprzedniego weryfikowania treści (za pomocą ich automatycznego rozpoznawania i filtrowania), które użytkownicy chcą zamieścić w danym serwisie. Ma to z góry zapobiec stratom z podkradania treści, zanim – tak było w unijnych przepisach w czasach przed dyrektywą – dany serwis wycofałby je dopiero po interwencji posiadacza praw autorskich.

„Zautomatyzowana cenzura”

Jednak przedstawiciele Polski przekonywali w TSUE, że filtrowanie przed zamieszczeniem na platformie internetowej sprowadza się do „zautomatyzowanej cenzury o charakterze prewencyjnym” i zwalczali dyrektywę jako uderzającą w prawo do wolności wypowiedzi. Z kolei przedstawiciele Rady UE m.in. używali analogii z dostarczycielami telewizji kablowej, którzy również dopuszczają do swego kabla tylko legalne kanały. I to zasadniczo nie uchodzi ani za „cenzurę prewencyjną”, ani za formę jakiejkolwiek ingerencji w wolność słowa.

Ostatecznie unijny Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że – jak przekonywała Polska – dyrektywa za sprawą weryfikowania treści przed ich zamieszczeniem na platformach internetowych rzeczywiście zawiera ograniczenia w korzystaniu z prawa do wolności wypowiedzi i zamieszczania informacji. Ale te ograniczenia – wbrew twierdzeniom przedstawicieli polskiego rządu - są współmierne do prawowitych celów dyrektywy (ochrona praw autorskich) oraz towarzyszą im wystarczające „bezpieczniki” chroniące przed nadużyciami.

Memy dozwolone

– Obowiązki płynące z dyrektywy zostały otoczone odpowiednimi gwarancjami w celu zapewnienia poszanowania prawa do wolności wypowiedzi i informacji użytkowników tych usług oraz w celu zachowania sprawiedliwej równowagi między prawem do wolności wypowiedzi oraz prawem własności intelektualnej – ogłoszono w TSUE.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu Zdjęcie: Arne Immanuel Bänsch/dpa/picture alliance

Pośród tych gwarancji są m.in. procedury odwoławcze od decyzji filtrujących, ale też – choć dyrektywę zwalczono hasłami o przepisach „antymemowych” – fakt, że użytkownicy sieci zachowują prawo do tworzenia i zamieszczania treści w formie parodii lub pastiszu (z fragmentami utworów chronionych prawem autorskim).

Każda unijna dyrektywa obowiązuje w 27 krajach UE dzięki jej przełożeniu na przepisy krajowe. A TSUE dziś pokreślił, że państwa Unii powinny opierać się na wykładni zachowujące równowagę praw podstawowych – wolności słowa oraz ochrony własności intelektualnej.

Unijne porządkowanie sieci

Dyrektywa o ochronie praw autorskich w internecie stała się w Unii wstępem do dużej fali prawnego „porządkowania” sieci poprzez przekładanie do świata cyfrowego zasad ze świata off-line. Negocjatorzy Parlamentu Europejskiego i Rady UE w ostatni weekend uzgodnili kompromisowy tekst „aktu o usługach cyfrowych” (DSA), który wraz z już wstępnie uzgodnionym aktem o rynku cyfrowym (DMA) powinien zostać w ekspresowym tempie narzuconym przez francuską prezydencję oficjalnie przegłosowany jeszcze przed końcem czerwca. A następnie wejść w życie za kilkanaście miesięcy.

Naczelną zasadą DSA jest, że „wszystko, co jest zabronione off-line, musi być zabronione online”. – Dobiega końca era, w której wielkie platformy internetowe mogły lekceważąco podchodzić do odpowiedzialności za swe działania. Przepisy DSA ustanawiają jasne, zharmonizowane obowiązki platform proporcjonalne do ich wielkości, wpływu i ryzyka – powiedział Thierry Breton, komisarz UE ds. rynku wewnętrznego.

Projekt DSA zawiera m.in. zapisy służące zwalczaniu nielegalnych towarów, usług lub treści w internecie poprzez mechanizm łatwego sygnalizowania takich treści przez użytkowników oraz współpracę platform z „zaufanymi podmiotami” sygnalizującymi oraz poprzez ściślejsze obowiązki dotyczące identyfikowalności użytkowników biznesowych na internetowych platformach handlowych.

Jednak z drugiej strony DSA da użytkownikom dużych mediów społecznościowych, jak np. Twitter czy Facebook,  możliwość kwestionowania decyzji związanych z moderowaniem treści oraz możliwość pozasądowego lub sądowego rozstrzygania sporów. O ile w USA dominuje priorytet praw właściciela (i ustanowionego przezeń regulaminu), to w Unii reguły i decyzji dużych platform będą oceniane pod kątem praw podstawowych, co nawet Donaldowi Trumpowi dałoby w UE prawo do odwoływania się od decyzji o zawieszeniu konta na Twitterze poza wewnętrznymi ścieżkami odwoławyczmi w regulaminie tego serwisu.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>