1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Komentarz: Europejskich populistów łączy nienawiść

22 stycznia 2017

W 2017 roku europejscy populiści liczą na sukces w wyborach we Francji, Holandii i w Niemczech. Mówiono o tym wiele na zjeździe w Koblencji.

https://p.dw.com/p/2WDMn
Deutschland Frauke Petry neben Marine Le Pen bei der Tagung der rechtspopulistischen ENF-Fraktion
Frauke Petry (na pierwszym planie) obok Marine Le Pen na zjeździe europejskiej prawicy w KoblencjiZdjęcie: picture alliance/dpa/T. Frey

Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. W oparciu o tę zasadę już niejednokrotnie dochodziło do różnych dość podejrzanych sojuszy. Teraz za takim sojuszem ze skrajną prawicą europejską rozgląda się konserwatywna Alternatywa dla Niemiec (AfD). Dostrzega partnerów we francuskim Froncie Narodowym pod przewodnictwem Marine Le Pen, holenderskiej Partii Wolności Geerta Wildersa i włoskiej Lidze Północnej z Matteo Salvinim na czele. Nie zapomina też o Wolnościowej Partii Austrii.

Kinkartz Sabine Kommentarbild App
Autorka komentarza Sabine Kinkartz

Ale uwaga. Oficjalnie to nie AfD zabiega o poparcie z ich strony. Czołówka tej partii postanowiła zachować pewien dystans wobec Frontu Narodowego. Lecz niektórzy działacze AfD widzą to inaczej. Przede wszystkim, przewodnicząca Alternatywy dla Niemiec Frauke Petry, która jest jej jedyną kandydatką na urząd kanclerza Niemiec w jesiennych wyborach do Bundestagu. Ten sam kurs reprezentuje jej świeżo upieczony małżonek Markus Pretzell, który zasiada w Parlamencie Europejskim i stoi na czele AfD w Nadrenii Północnej-Westfalii. Ten polityczny duet, jak widać, ma jeszcze wiele planów związanych z patią.

Zamierzona prowokacja

Pewnie dlatego Pretzell zorganizował w Koblencji zjazd swej frakcji Europa Narodów i Wolności w PE. Była to celowa prowokacja, wymierzona w konkurujących z nim osobników alfa w szeregach Alternatywy dla Niemiec. Formalnie rzecz biorąc w Koblencji odbył się kongres frakcji Europy Narodów i Wolności. Ale wydarzenie to wywoływało w każdym, kto mu się przyglądał z bliska, wrażenie że jest imprezą AfD, i że to ta partia zaprosiła do Niemiec swych europejskich przyjaciół. Wśród publiczności było wielu członków i sympatyków Alternatywy dla Niemiec. "Ta sala, wypełniona po brzegi niemieckimi patriotami pokazuje, że Niemcy nie są jeszcze stracone", wołał z mównicy szef Partii Wolności Geert Wilders.

Szczególnie istotne było wywołanie wrażenia, że w Koblencji dzieje się coś znaczącego, że mamy do czynienia z wydarzeniem politycznym dużego kalibru. Chodziło o przyciągnięcie uwagi mediów; o to, aby zjazd europejskiej prawicy doczekał się dużej liczby zdjęć, komentarzy i nagłówków prasowych. Z drugiej strony odmówiono akredytacji dziennikarzom nadawcy publicznego ARD, co także było celową prowokacją. Jak widać, Petry i Pretzell, ale także Le Pen i Wilders, wiele nauczyli się w ostatnich miesiącach od Donalda Trumpa. Nie bez powodu posłali mu do Waszyngtonu najserdeczniejsze gratulacje. Jego sukces w wyborach prezydenckich ma ich uskrzydlić i napełnić wiarą w powodzenie w wyborach, w których sami będą w tym roku startować.

Pogarda, nienawiść i złośliwości

Zawierając sojusz w Koblencji, europejscy prawicowi populiści starają się wywołać wrażenie, że są więksi, ważniejsi i silniejsi niż są w rzeczywistości. Liczą na to, że popularność i sukces jednego z ich ugrupowań wzmocni wszystkie pozostałe. Co jednak łączy niemiecką prawicę z jej sojusznikami z innych państw europejskich? Przede wszystkim jedno: odrzucenie idei zjednoczonej Europy i pogarda wobec wszystkich, którzy myślą inaczej niż ona sama. Dało się to zauważyć słuchając każdego, kto przemawiał w Koblencji. Było to zatrważające doświadczenie. Obojętne, kto zabierał głos, głosił nienawiść. Raz głośno i wyraźnie, innym razem ciszej i w nieco bardziej subtelny i zawoalowany sposób, tak jak Frauke Petry.

Taki sojusz nie może utrzymać się długo. I wcale zresztą nie musi. Stanowi bowiem tylko środkiem do osiągnięcia pewnego celu. Gdyby któraś z prawicowo-populistycznych partii rzeczywiście doszła do władzy w swoim kraju, wtedy bardzo szybko odgrodziłaby się od innych i zaczęła zajmować się tylko swoimi własnymi sprawami. Postępowałaby tak, jak nowy prezydent USA Donald Trump. Można mieć tylko nadzieję, że europejscy wyborcy dostrzegą te zagrożenia i nie dopuszczą do tego, aby sprawy zaszły tak daleko. I że nie dadzą się zwieść frazesom głoszonym przez prawicowych apologetów, którzy dziś zachowują się tak, jakby rozpad UE był sprawą przesądzoną.

Sabine Kinkartz / Andrzej Pawlak