KE wstrzymuje pozew przeciwko RFN ws. myta

Ciągnący się latami spór Brukseli z Berlinem o opłaty drogowe został oficjalnie rozstrzygnięty. Po ustalonych w grudniu 2016 ustępstwach niemieckiego rządu, KE wstrzymała pozew przeciwko Niemcom przed Trybunałem Sprawiedliwości UE.

Jak poinformowały w środę (17.05.17) władze w Brukseli, nie dojdzie już do dyskryminacji kierowców z innych państw. Jednocześnie KE zamierza uważnie obserwować, czy projekt zostanie prawidłowo wcielony w życie. Zgodnie z planami niemieckiego rządu myto ma obowiązywać od 2019 roku.

Bundesrat zatwierdził pod koniec marca br. cały pakiet ustaw dot. wprowadzenia myta dla kierowców samochodów osobowych i pojazdów kempingowych, korzystających z 13 tys. kilometrów niemieckich autostrad oraz 39 tys. kilometrów dróg krajowych. Kierowcy z innych państw zobowiązani będą wyłącznie do opłat za autostrady.

KE czuwająca nad przestrzeganiem europejskiego prawa, długo krytykowała, że niemieccy kierowcy płacąc myto zwolnieni byliby jednocześnie z podatku drogowego. W opinii KE doprowadziłoby to do dyskryminacji kierowców z zagranicy. 

By usunąć wszelkie wątpliwości, rząd Niemiec wspólnie z KE uzgodnił już w grudniu ub.r. nieformalne zmiany w prestiżowym projekcie ministra transportu RFN Alexandra Dobrindta (CSU). 

Grożą kolejne pozwy

W przypadku winiet dla kierowców spoza Niemiec, bardziej zróżnicowane cenowo będą tylko winiety krótkoterminowe. Natomiast przewidziany dotąd obniżony podatek drogowy dla niemieckich kierowców, traktowany jako rekompensata poniesionych kosztów myta, będzie jednak wyższy o 100 mln euro rocznie. Nadal otwartą pozostaje kwestia czy inne kraje UE zgodzą się na korzystanie z niemieckiej infrastruktury na tych zasadach.

W opinii władz austriackich opłaty drogowe nadal naruszają przepisy unijne, ponieważ kierowcy z innych krajów za użytkowanie niemieckich autostrad będą bardziej obciążeni od niemieckich kierowców. Rząd w Wiedniu zapowiedział już pozew przed Trybunałem UE. Również Czechy i Holandia wspominały o podobnych zamiarach.

dpa / Alexandra Jarecka