1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Czeski historyk: Zamach na Heydricha to symbol odwagi

26 maja 2022

27 maja mija 80 lat od zamachu na Reinharda Heydricha. Napastnikom nie udało się wprawdzie zabić władcy okupowanych Czech i Moraw, ale zmarł on osiem dni później na sepsę. Rozmowa z Michalem Stehlíkiem*.

https://p.dw.com/p/4Bu74
Tschechien Michal Stehlík
Czeski historyk Michal StehlíkZdjęcie: Aureliusz M. Pędziwol/DW

DW: Panie Profesorze, jak ważną postacią był Reinhard Heydrich?

Michal Stehlík: Jedną z najważniejszych w całej III Rzeszy i w jej ekspansji na Europę. Był architektem tajnej służby Sicherheitsdienst, na czoło której sam się postawił i stał się jednym z najpotężniejszych ludzi w III Rzeszy, wykonującym tak kluczowe zadania jak przygotowywanie Holokaustu. Bardzo wpływowy człowiek, doskonale poinformowany o sytuacji Niemczech i całej Europie, najwyższy rangą przedstawiciel reżimu nazistowskiego.

Ważniejszy niż, powiedzmy, Eichmann?

Jednoznacznie. Eichmann był w SS na wpół urzędnikiem. Aktywnie wykonywał polecenia, traktował wszystko po nazistowsku poważnie, za co zasłużenie dostał karę śmierci. Dyrygentem jednak był Heydrich. To on podejmował decyzje, które inni musieli potem realizować. Stał na pewno kilka szczebli nad Eichmannem.

Dlaczego więc znalazł się w Pradze?

Heydrich był uważany za bardzo zdolnego człowieka, a III Rzesza, będąc w stanie wojny, a do tego jeszcze wygrywając, musiała maksymalnie podnieść wydajność swojej gospodarki. A w Czechach i na Morawach groziły strajki. Heydrich został wysłany, by je spacyfikować. Ale też i po to, żeby jak najlepiej wykorzystać wojenny potencjał Protektoratu. Tak więc poza zdziesiątkowaniem ruchu oporu głównym zadaniem Heydricha stał się czeski robotnik, czyli konieczność produkcji na cele wojenne.

Flash-Galerie Heinrich Himmler und Reinhard Heydrich
Reinhard Heydrich (p.) i Heinrich Himmler Zdjęcie: AP

Czy stworzony przez Niemców „Protektorat Czech i Moraw” był najważniejszą pod względem przemysłowym częścią Trzeciej Rzeszy?

Nie z punktu widzenia całej III Rzeszy, ale na pewno na okupowanych terytoriach Europy Środkowej. Czech i Moraw nie da się pod względem gospodarczym nawet porównywać z Austrią, czy znaczną częścią okupowanej Francji. Zasadnicze znaczenie miały w szczególności Brno, Pilzno i Praga jako ośrodki przemysłu maszynowego, ich fabryki broni i zakłady produkujące na zapotrzebowanie wojenne. A do tego to wszystko było skoncentrowane na bardzo małym obszarze, z logistycznego punktu widzenia łatwym do opanowania w ramach Rzeszy. Wszystkie jego parametry pozwalały na maksymalne wykorzystanie istniejących tu możliwości.

Inaczej niż gdzie indziej na terenach okupowanych, powstały tu nawet nowe, wielkie zakłady (na przykład rafineria w Litvínovie, której budowa zaczęła się już w 1939 roku; trzy lata później ruszyła tam produkcja benzyny z węgla brunatnego – przyp.).

Także Niemcy mieli już to doświadczenie, że wojnę można przegrać nie tylko na froncie, ale i na zapleczu – z powodu problemów gospodarczych. To były inwestycje w zaplecze wojenne. Właśnie dlatego Protektorat odgrywał bardzo ważną rolę.

Wróćmy do Heydricha. Jak doszło po czechosłowackiej stronie do decyzji, żeby się go pozbyć – i to natychmiast?

To była szybka decyzja. Wszystko wskazuje na to, że zapadła w emigracyjnych kręgach wojskowych i wywiadowczych w Londynie zaraz po tym, jak Heydrich pod koniec września 1941 roku przybył do Pragi i kazał aresztować generała Eliásza, a przede wszystkim rozstrzelać ważnych generałów i innych ważnych przedstawicieli podziemnej organizacji Obrona Narodu. Ich koledzy z Londynu uznali, że Heydrich powinien zostać ukarany za te egzekucje. Decyzja ta zapadła około 2 października – dnia, w którym Heydrich wystąpił w Pradze z przemówieniem do dowódców SS i Gestapo o tym, jak sobie podporządkować ten kraj. To była szybka decyzja w odwecie za prześladowania.

Czyli to się stało w ciągu zaledwie kilku dni?

To była kwestia pięciu dni. Heydrich przybywa 27 września i od 28 września wprowadza stan wojenny. Na podstawie tego stanu wojennego już pierwszego dnia aresztuje generała Eliasza i na podstawie tego stanu wojennego wysyła ludzi przed pluton egzekucyjny. To był szok. Nie spodziewano się tego i dlatego też ta decyzja była tak twarda.

Czy mógłby Pan powiedzieć dwa słowa o premierze Eliászu?

Generał Alois Eliáš, członek Legionu Czechosłowackiego (w czasie I wojny światowej – przyp.), po utworzeniu Protektoratu został szefem rządu, a jednocześnie czynnie współpracował z ruchem oporu. Poprzez swoich współpracowników był również powiązany z czechosłowackim ruchem oporu na Zachodzie. Oficjalnie odgrywał więc rolę kolaborującego urzędnika państwowego, szefa rządu, ale w głębi duszy był człowiekiem ruchu oporu, który wiedział, że to się nie skończy dobrze, jeśli dojdzie do prześladowań. I tak się stało. Został aresztowany i skazany na śmierć zaraz po objęciu przez Heydricha urzędu zastępcy protektora Czech i Moraw. Wyrok został wykonany w czasie drugiego stanu wojennego w czerwcu 1942 roku.

Dlaczego zamach nie został przeprowadzony od razu?

Decyzja zapadła jesienią, a spadochroniarze wylądowali w Protektoracie pod koniec grudnia 1941 roku. Ale okazało się, że po tych niemal trzech latach (od rozpoczęcia okupacji Czech i Moraw) na emigracji wiedza o okupacyjnej rzeczywistości Protektoratu nie była zbyt wielka. Zanim więc ci ludzie zorientowali się, jak działają kryjówki, zanim zadomowili się w środowisku Protektoratu, zanim zdobyli informacje, na podstawie których będą mogli przeprowadzić atak, minęło pięć miesięcy.

Tego po prostu nie dało się zrobić z dnia na dzień. Dopiero na miejscu przyszli wykonawcy zamachu dochodzą do wniosku, że muszą poruszać się po Protektoracie jak normalni ludzie i że muszą mieć sieć współpracowników, którzy im w tym pomogą. Na początku tak nie myśleli. Sądzili, że tę akcję przeprowadzą sami. Ale bez pomocy setek osób nie byliby w stanie ani przygotować ataku, ani nawet przeżyć.

Tschechien Gedenkstätte Operation Anthropoid
Pomnik upamiętniający Operację Antropoid (zamach na Heydricha) w PradzeZdjęcie: Aureliusz M. Pędziwol/DW

Jakie było ryzyko, że to się wyda?

Prawie stuprocentowe. Przeprowadzenie tego ataku uważam za cud. Już obowiązywał pierwszy stan wojenny, ludzie już się bali, wiedziało już o tym wiele osób, także ci, którzy ich ukrywali. Wydaje mi się, że naprawdę niewiele brakowało, żeby te informacje wyszły na jaw. To był prawie cud.

A sam przebieg zamachu? Tyle przygotowań, a tu nagle broń nie działa.

Można długo dyskutować, dlaczego. Była stosunkowo nowa. Zacięła się? Nie zacięła? Tak już bywa, historia nie jest tak przewidywalna, jak byśmy sobie tego życzyli. Można sobie wymyślić cokolwiek, ale historia i tak potoczy się inaczej. I tak to wygląda, że zamach właściwie się nie udał, w cudzysłowie, była tylko bomba, ale jeszcze nie śmierć, a jedynie drobne obrażenia. Ale na końcu jest śmierć w wyniku sepsy i zatrucia. Czyli znów ileś tam przypadków. W dziejach przypadki grają ważną rolę.

Z Ferdynandem poszło dużo sprawniej.

Z Ferdynandem poszło sprawnie. Gdyby jednak kierowca nie skręcił w złą ulicę, a potem dopiero zawrócił, być może w ogóle nie byłoby Sarajewa i takiej pierwszej wojny światowej, jaką znamy. To są naprawdę przypadki.

Hitlerowi z kolei sprzyjało szczęście.

I tu grał rolę przypadek.

Czy zamach na Heydricha jest wielkim symbolem II wojny światowej?

- To wielki symbol, zwłaszcza na ziemiach czeskich. Gdy tutaj mówimy o Protektoracie, wspominamy lotników RAF, Tobruk, czy oddziały wschodnie. Ale tak niezwykła akcja, oparta na osobistej odwadze czy to spadochroniarzy, czy tych, którzy im pomagali, była sama w sobie czymś wyjątkowym. Został po niej wyjątkowy ślad, po prostu coś na granicy mitu.

Takich symboli jest w Czechach więcej, nieprawdaż? Choćby bezpośrednio związane z Heydrichem Lidice (spacyfikowane w ramach tak zwanej heydrichiady, czyli ciągu akcji przeprowadzonych w odwecie za zamach na zastępcę protektora - przyp.).

Lidice to właściwie casus światowy. Świat nie ma jeszcze informacji o okrucieństwach w Polsce, na Ukrainie, Białorusi, w krajach bałtyckich. A tu naziści sami chwalą się Lidicami i pokazują, że potrafią zrobić coś takiego ludności cywilnej w środku cywilizowanej Europy. Z tego powodu Lidice stały się również światowym symbolem.

Gedenkstätte Lidice - Das Denkmal für die Kinderopfer des Krieges
Lidice. Pomnik dzieci - ofiar wojnyZdjęcie: Milos Ruml/CTK/dpa/picture alliance

Nawet jeśli takich wiosek gdzie indziej były setki?

Setki i setki. I tysiące, setki tysięcy, miliony ofiar. Ale tak naprawdę to tu widać, co jeszcze w historii ma znaczenie: symbol i właściwy moment. A do tego jednocześnie propaganda.

Takim symbolem jest też postać studenta Jana Opletala.

To prawda. Mamy całkiem sporo takich martyrologicznych symboli. Czy to Jan Opletal w 1939 roku (student medycyny Uniwersytetu Karola, który zmarł wskutek ran odniesionych podczas patriotycznej demonstracji z 28 października 1939 roku; jego pogrzeb 15 listopada przerodził się w demonstrację, na którą władze okupacyjne odpowiedziały 17 listopada zamknięciem wyższych uczelni – rocznica tego dnia obchodzona jest od 1941 roku jako Międzynarodowy Dzień Studentów – przyp.), czy heydrichiada w ’42 roku, czy Milada Horáková w '50 roku (skazana przez komunistów w procesie pokazowym na śmierć – przyp.), czy Jan Palach w ’69 roku (który dokonał w Pradze samospalenia w proteście przeciw apatii społeczeństwa Czechosłowacji po inwazji wojsk Układu Warszawskiego – przyp.). Za każdym razem była jakaś ofiara. Ale w wypadku tego zamachu nadzwyczajne jest jeszcze i to, że było to także czynne wystąpienie przeciw nazistom. To chyba ważne.

I wyjątkowe?

I wyjątkowe, jeśli się weźmie pod uwagę wszystkie osoby, które wymieniłem. Niektórzy z nich walczyli, na przykład z komunizmem, ale taka wojskowa odwaga w tym stuleciu była wyjątkowa.

W tym miesiącu mija 80 lat od zamachu. Jakie znaczenie ma dziś pamięć o heydrichiadzie, a zwłaszcza o Operacji Anthropoid, bo taki kryptonim miał ten zamach?

Myślę, że głównym słowem, które powinno się tam znaleźć, jest właśnie odwaga – zarówno wojskowa, jak i zwykłych ludzi, którzy pomagają nawet wtedy, gdy może ich to kosztować życie. Do tego możemy się odnieść także w XXI wieku. Myśleliśmy przecież, że nie będzie już konwencjonalnych wojen, a one są, i to całkiem blisko nas. Myślę, że właśnie odwaga jest tym głównym przesłaniem.

Bardzo Panu dziękuję.

 

* Historyk i słowacysta Michal Stehlík jest profesorem na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola w Pradze, którego był dziekanem w latach 2006-2014, a także wicedyrektorem Muzeum Narodowego (od 2014 roku). Specjalizuje się we współczesnej historii Czech.